Do granicy z Chinami dojechałem tuż przed północą, na granicy tłumy chińczyków, po odprawie paszportowej zaraz podbiega mały skośnooki i oferuje swoje usługi taxi. Po angielsku rozumie jedynie "yes" i "no" na szczęście jestem przygotowany i mam wizytówkę z adresem z krzaczkami (większość chińczyków nie zna "europejskich" liter).
Chińczyk zawozi mnie pod prawidłowy adres inkasując całkiem pokaźną sumkę za kurs - jak się później dowiedziałem od kolegi tubylca powinienem zapłacić max. 10% tej sumy, no cóż, uczę się na błędach, a nauka kosztuje... na szczęście mogę się położyć spać w hotelu i wyspać :)